DRUKUJ
 
wywiad z Wojciechem Zagrodzkim CSsR
Bo księżom ludzie powinni "przeszkadzać"
Życie Duchowe
 


Nierzadko zamknięta dla ludzi bywa nie tylko plebania, ale nawet kościół.

Rzeczywiście, w trosce o bezpieczeństwo kościołów coraz częściej zamykamy je przed ludźmi. Tymczasem w ten sposób odpychamy wiernych od kościołów, zniechęcamy do obecności w nich. Nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę. Są jednak także przykłady kościołów otwartych przez cały dzień. Troszczą się o to nie tylko księża, ale i sami parafianie. By kościół był otwarty, organizowane są przez nich dyżury.

Myślę, że ta kwestia jest dla nas, księży, dużym wyzwaniem. Trzeba ją przemyśleć, bo sprawy nie rozwiązuje otwarcie kościelnego przedsionka. Nie ma tu prostych recept i jednakowych dla wszystkich rozwiązań. Trzeba wziąć pod uwagę uwarunkowania poszczególnych parafii. Wydaje mi się jednak, że ksiądz, który ma poczucie pełnionej przez siebie misji, będzie szukał wyjścia z tej sytuacji i włoży wiele wysiłku w to, by kościół był dostępny dla wiernych. Ideałem byłaby świątynia otwarta przez cały dzień. Ludziom nie wystarczą godzinne audiencje u Pana Jezusa. Potrzeba kontaktu z Bogiem może się zrodzić w różnych momentach.

Ważne byłoby tu zaangażowanie świeckich, o którym Ojciec wspomniał. Kościół nie jest przecież kościołem księdza.

Kościoły są dla wiernych i rzeczywiście warto byłoby w większym stopniu zaangażować ich w odpowiedzialność za niego, chociażby przez wspomniane dyżury. Wówczas w ludziach rodzi się zupełnie inna świadomość obecności w parafii. Kościół staje się wtedy naprawdę "mój", "nasz". Są przecież świątynie, w których trwa dwudziestoczterogodzinna adoracja. Dyżury świeckich są także w nocy. Taka adoracja już ponad dwadzieścia lat jest prowadzona w parafii św. Józefa Oblubieńca Najświętszej Marii Panny w Warszawie na Kole. Podobny system dyżurów zorganizowali parafianie przy kościele Najświętszej Marii Panny Szkaplerznej w Dąbrowie Tarnowskiej. To piękne, a wymagające przykłady do naśladowania.

Rozwiązań trzeba więc szukać, chociażby na forum rady parafialnej. Ludziom trzeba zaufać. Nie jest przecież tak, że w parafii wszystko robi ksiądz. Czasami wystarczy, że kapłan dostrzeże jakiś problem i zainspiruje wiernych do działania. Nie musi przecież od razu zamykać kościoła. Najpierw może porozmawiać z parafianami: "Spróbujmy to rozwiązać razem". W ludziach jest naprawdę wiele pięknych tęsknot i mogą udźwignąć niejedno wspaniałe dzieło.

Nie zaczynałbym też od razu od najtrudniejszych rzeczy. Może najpierw zamiast adoracji dwudziestoczterogodzinnej warto zaproponować adorację godziną przed niedzielną sumą albo całodniową adorację w jeden dzień tygodnia. Znam parafię, w której zaproponowano wiernym półgodziną adorację i okazało się, że ludzie sami poprosili o dłuższą. Pół godziny było dla nich za mało.

Księża nie tylko mają spełniać oczekiwania wiernych, ale je budzić. Winni inspirować pewne potrzeby i tęsknoty religijne.

Jednym ze sposobów budzenia tych tęsknot jest głoszenie kazań.

Kaznodziejstwo to dla mnie ogromna tajemnica, w obliczu której można tylko uklęknąć. Okazuje się bowiem, że nierzadko słaby – po ludzku rzecz biorąc – kaznodzieja potrafi głoszonym przez siebie słowem zdziałać w życiu ludzi prawdziwe cuda. Wiemy, że to łaska Boża i dlatego nie można kaznodziejstwa oceniać jedynie w kategoriach sztuki oratorskiej. Dziś księża nierzadko kształcą się w tym kierunku na dodatkowych studiach i rzeczywiście są dobrze przygotowani do głoszenia kazań. Paradoksalnie jednak zdarza się, że prowadzi to do zagubienia owej tajemnicy, o której wspomniałem.

Kaznodziejstwu zagrażają według mnie trzy poważne pokusy. Pierwsza z nich to zeświecczenie kazań poprzez skupienie się na retorycznych chwytach. Wiąże się z tym także druga pokusa – nazwijmy ją – "ładnego opakowania". Zamiast na meritum skupiamy się na zaskakiwaniu słuchaczy różnymi technologicznymi nowinkami. Chcemy ich olśnić wykorzystywanymi przez siebie pomocami: rzutnikiem czy laptopem. Tymczasem celu kazania nie osiągniemy przez "atrakcje". Trzeba w stosowaniu ich zachować pewną miarę. Trzecia pokusa to tani moralizm, który rodzi się nierzadko z przesadnego dążenia do praktycyzmu. Chcemy, by nasze kazanie było praktyczne i dosłownie mówiło, jak żyć. Jest to o tyle niebezpieczne, że koncentrując się wyłącznie na tym "jak żyć", można zgubić "dla kogo i dla czego żyć".
 
strona: 1 2 3 4 5