„Czym zasmuciłeś Boga albo czym go obraziłeś?” – pada pytanie w dziecięcym rachunku sumienia, tak jakby Bóg się smucił lub obrażał na człowieka. Zaniedbywanie nauki religii jest przewinieniem przeciwko przykazaniu „nie będziesz miał bogów cudzych przede mną”, a przechodzenie przez ulicę w miejscach niedozwolonych – wykroczeniem przeciwko przykazaniu „nie będziesz zabijał”. Mam nadzieję, że dziecko wie o co chodzi, bo mnie trudno to zrozumieć…
Ludzie nabierają wody w usta, milkną, szeptem powtarzają: „Tajemnica”. Bardziej ambitni przywołują prastary obraz małego chłopca na brzegu bezkresnego morza, który przelewa wody oceanów do dołka, który sobie wykopał. Ot, rozważanie tajemnicy Trójcy Świętej. Mam podobnie. Uważaj, nie podchodź, „Tajemnica”, „Świętość” – i gorsecik gotowy, oddychać się nie da. Aż tu nagle oświecenie, jakby Tomasz Edison wkręcił żarówkę. Otóż jest dzieło, które rozjaśnia bardzo wiele i to bez zawiłych sformułowań o perychorezie, tchnieniu biernym i czynnym, ba – zupełnie bez słów.