DRUKUJ
 
Peter Halldorf
Twoja tęsknota jest Twoim zjednoczeniem z Bogiem
materiał własny
 


Nie jest konieczne?

Nie jestem tego pewien, że wszyscy ludzie potrzebują kierownictwa duchowego. Może to brzmi dość dziwnie, bo większość twierdzi, że trzeba poddać się absolutnie kierownictwu. Dla wielu wystarczy, że sporadycznie rozmawiają z kimś, do kogo mają zaufanie i kto ma jakieś doświadczenie. Może niekiedy jadą daleko, by go tam spotkać. Można się też wiele nauczyć z książek, jeżeli się jest dość pilnym. Jednocześnie można mieć spowiednika w pobliżu, przed którym wyznaje się grzechy. Lecz to wcale nie musi chodzić o kierownictwo duchowe. Jak już powiedzialem, jestem sceptyczny, co do sztywnych, ogólnych reguł. Niektórzy ludzie potrzebują absolutnie kierownictwa, inaczej łatwo ulegają złudzeniom, inni radzą sobie wyśmienicie poprzez duchową lekturę i rozmowę – od czasu do czasu. Mała Teresa – dla przykładu nie miała żadnego przewodnika duchowego. Spowiednik w klasztorze nie był pomocny – wręcz przeciwnie. Czuł się niebezpiecznie z jej śmiałym zaufaniem Bogu i próbował ją nastraszyć. Lecz ona pozwoliła się prowadzić Bożemu Duchowi.

Kursy i szkolenia w zakresie duchowego kierownictwa proponuje się dziś często. Jest coś, co byś polecił?

Dobrze jest uczestniczyć w kursie o kierownictwie duchowym. Jednak nie ma żadnej gwarancji na to, że przez to zostanie się dobrym przewodnikiem. Duchowe przewodnictwo nie jest tylko wiedzą. Jeżeli samemu nie żyje się głębokim, duchowym życiem, żadne kursy nie pomogą. To nawet może być niebezpieczne, ponieważ może się wydawać, że teraz się już wszystko wie, co potrzeba, by być dobrym przewodnikiem duchowym. Albo inni mogą tak sądzić. Najważniejsze jest, by samemu szukać Boga całym swoim sercem. Ten, kto utrzymuje żar swego serca, jaśniej przeczuje autentyczność w życiu duchowym tego, kogo prowadzi. Ten, kto ma zostać kierownikiem duchowym dla innych, musi sam być człowiekiem modlitwy, na przykład chętnie i często modli się o kierownictwo Ducha Świętego, kiedy wybiera się do rozmównicy albo konfesjonału. Doświadcza też radosnego odwzajemnienia, kiedy ten, kogo prowadzi – płonie. Będzie się samemu bardziej gorącym.

Jak zapatrujesz się na związek pomiędzy duchową przyjaźnią a duchowym kierownictwem?

Czy można się zaprzyjaźnić ze swoim duchowym kierownikiem, to masz na myśli?

Tak, jak również to, czy przyjaźń duchowa sama w sobie może już zawierać kierownictwo. Albo czy nie lepiej wybrać kogoś, z kim nie ma się bliższych relacji?

Uważam, że często jest najlepiej, by utrzymywać ze swoim duchowym przewodnikiem pewien dystans. Podobnie, jak niekiedy jest lepiej, by spowiednik nie był z tej samej parafii. Ale jeżeli chodzi o ludzkie relacje, ciągle są jakieś wyjątki. W naszej wspólnocie mamy taką zasadę, że przełożony w klasztorze nie może być spowiednikiem dla swoich braci i sióstr. Duchowa przyjaźń, jak sądzę, jest rzeczywiście darem, mimo że czasami mogą być trudności. Jezus też miał wielu przyjaciół. Miał trzech szczególnie bliskich i jeden z nich został nazwany tym najbardziej ukochanym! Przyjaźń więc nie jest czymś złym, lecz można łatwo pójść w złym kierunku, jeżeli przyjaciel wypełnia tak dużo miejsca, że uniemożliwia Jezusowi być w centrum. Naturalnie szczególnym ryzykiem jest przyjaźń między mężczyzną i kobietą, jeżeli obydwoje lub jeden z nich żyje w celibacie. Lecz tylko dlatego, że jest uzależnienie i ryzyko, nie powinno się od razu wszytkiego znosić. W takim przypadku trzebaby było usunąć prawie wszystko. Modlitwa wewnętrzna też jest niebezpieczna!

Tęsknota może być połączona z wieloma uczuciami. Duchowe kierownictwo jest często chłodno nastawione na uczucia, fantazje i marzenia. Jednocześnie można uważać, że to się składa na tęknotę.

Tak, w każdym bądź razie w jakimś okresie czasu. Na początku żyje się najbardziej na płaszczyźnie emocjonalnej. Po jakimś czasie nie odnajduje się tam już Boga. Jan od Krzyża nazywa to nocą ciemną zmysłów. To jest ciężkie przejście, by odnaleść Boga na głębszym poziomie, gdzie nie potrzeba uczuć. Nie oznacza to bynajmniej, że już nie pojawiają się uczucia, ale że już się nie jest od nich uzależnionym. Chodzi o to, by pozwolić Bogu zabrać te uczucia od tego, kogo On chce pokierować głębiej. To przyczynia się do większej stabilności, po tym kiedy uczucia cały czas pojawiają się i znikają. Kiedy stabilność znajduje się w głębi, zachowuje się pokój. Jan od Krzyża mówi chętnie o "starych kochankach" – viejos amadores, na których Bóg może polegać. Więc rzeczywiście jest pewien sceptycyzm, co do wielkich uczuć. Jednakże, uważam to za cudowne – móc obserwować młodych nowicjuszy, którzy płoną. To jest piękne i dobre, ale tak nie będzie przez całe życie. Pogłębi się i będzie spokojniej. Lecz również bardziej autentyniej i w pełnym zaufaniu.
 
strona: 1 2 3 4 5