Kiedy doświadczamy radości, bądź przeżywamy niezwykłe chwile, często mówimy „było mi jak w niebie”. Podświadomie z duszy wydobywamy pragnienia spełnienia, które nazywamy stanem szczęścia. „Niebo” jest więc nie tyle miejscem ani przelotnym uczuciem, co stanem naszego serca i duszy, w którym chcielibyśmy trwać. Jednak często tracimy smak „nieba” i stwierdzamy, że chwile szczęścia są ulotne, a pozostaje życie szare i monotonne. To w jaki sposób być szczęśliwym na ziemi, skoro wszystko jest tak zmienne i nietrwałe? Gdzie szukać prawdziwego szczęścia?
Ludzie nabierają wody w usta, milkną, szeptem powtarzają: „Tajemnica”. Bardziej ambitni przywołują prastary obraz małego chłopca na brzegu bezkresnego morza, który przelewa wody oceanów do dołka, który sobie wykopał. Ot, rozważanie tajemnicy Trójcy Świętej. Mam podobnie. Uważaj, nie podchodź, „Tajemnica”, „Świętość” – i gorsecik gotowy, oddychać się nie da. Aż tu nagle oświecenie, jakby Tomasz Edison wkręcił żarówkę. Otóż jest dzieło, które rozjaśnia bardzo wiele i to bez zawiłych sformułowań o perychorezie, tchnieniu biernym i czynnym, ba – zupełnie bez słów.