W dniu święceń dziennikarka zapytała mnie „dlaczego?”. Odpowiedziałem jej, że Panu Bogu się nie odmawia. To przekonanie nadal we mnie głęboko tkwi. Jak Pan Bóg woła, to trzeba iść. Był czas kiedy mocno przeżywałem śmierć żony. Pisałem trochę wierszy. Ale to był też czas, kiedy powołanie zaczynało się we mnie krystalizować. Nie na zasadzie impulsu, ale coraz intensywniej o tym myślałem.
O powołaniu, rodzinie i kapłaństwie opowiada ks. Antoni Kieniewicz, który po śmierci swojej żony, w wieku 69 lat, został kapłanem.
Pragnienie, by zostać księdzem, zrodziło się we mnie już we wczesnym dzieciństwie. Miałem chyba cztery lata, kiedy przy niedzielnym obiedzie podczas rozmowy rodzinnej o tym, jak było w kościele, uświadomiłem sobie, że ja również mógłbym być kapłanem. Było to dla mnie wielkie odkrycie. Nie zdradziłem tego pragnienia nikomu, przede wszystkim z racji jeszcze wtedy nieuświadomionej ambicji: chciałem, zgłaszając się do seminarium duchownego, wszystkich zaskoczyć.