Bo Bóg jednak jest Panem...
Druga konferencja
28 września 1666 roku
(W domyśle - Brat Wawrzyniec) [Mawiał], że kierował się zawsze miłością, a nie jakimikolwiek innymi względami, bez lęku, że zostanie potępiony bądź zbawiony, a cieszył się z tego, że jedynym celem wszystkich swych działań uczynił miłość do Boga. Był zadowolony, kiedy mógł podnieść z ziemi źdźbło z miłości do Boga, szukając Jego samego tylko, a nie czegokolwiek innego, nawet nie Jego darów.
[Mawiał], że taki sposób postępowania duszy skłania Boga do wyświadczania jej nieskończonych łask. Przyjmując jednak owoce tych łask, to znaczy miłość, która z nich się rodzi, trzeba odrzucić ich smak: wszystko to bowiem nie jest Bogiem, gdyż wiara uczy, że jest On nieskończenie większy i całkiem inny od tego, co człowiek o Nim przeczuwa. Przy tym sposobie działania toczy się między Bogiem a duszą cudowna walka: Bóg daje, a dusza neguje, że to, co otrzymuje, jest Bogiem. W tej walce dusza jest przez wiarę tak mocna, [a nawet] mocniejsza niż Bóg, gdyż On nigdy nie może dać tyle, iżby ona zawsze mogła zaprzeczać, że jest On tym, co daje[1].
[Mawiał on], że ekstaza i zachwyt są udziałem jedynie tej duszy, która cieszy się darem, zamiast odrzucić go i iść do Boga niezależnie od Jego darów! Nie pozwalajmy unieść się falom emocji! Bo Bóg jednak jest Panem...
[Brat Wawrzyniec mawiał], że Bóg wynagradza tak szybko i tak wspaniale wszystko, co robi się dla Niego, że kilkakrotnie pragnął ukryć przed Bogiem to, co czynił z miłości do Niego, aby - bez jakiejkolwiek nagrody - mieć przyjemność zrobienia czegoś bezinteresownie dla Boga.
Odczuwał on ogromne zmartwienie, mając pewność, że jest potępiony: nikt z ludzi nie byłby w stanie odpędzić od niego tego przekonania! Podumał on jednak na ten temat w taki sposób: "Wstąpiłem do zakonu wyłącznie z miłości do Boga, starałem się działać tylko dla Niego. Czy będę potępiony, czy zbawiony, chcę w dalszym ciągu działać zawsze bezinteresownie z miłości do Boga; moim udziałem będzie przynajmniej to, że aż do śmierci będę robił wszystko co możliwe, aby Go kochać…".
To wielkie cierpienie trwało cztery lata. [Potem jednak] przestał myśleć o raju i o piekle. Całe jego życie było wówczas okresem wielkiej wewnętrznej wolności i ciągłej radości! Stawiał swe grzechy między Bogiem a sobą, jakby chciał Mu powiedzieć, że nie zasługuje na Jego łaski; lecz to nie przeszkadzało Bogu dalej go nimi obdarzać! [Bóg] brał go czasami jakby za rękę i prowadził go przed całym niebieskim dworem, aby pokazać nędznikowi, jaką przyjemność odczuwa z wyświadczania swych łask.
[Mawiał on:] na początku trzeba się trochę przyłożyć, aby uformować w sobie zwyczaj stałego rozmawiania z Bogiem i przypisywania Mu wszystkiego, co człowiek uczyni; potem powinniśmy odkryć, że Jego miłość pobudza nas wewnętrznie bez żadnego trudu.
Spodziewał się on, że po pięknej pogodzie, którą zesłał mu Bóg, nastąpi odmiana i doświadczy trudów i cierpień. Nie przejmował się tym jednak, wiedząc dobrze, iż skoro on nie może zrobić niczego sam z siebie, Bóg nie przestanie udzielać mu sił i wsparcia.
Zwracał się zawsze ku Bogu, gdy podejmował praktykowanie jakiejkolwiek cnoty, mówiąc: "Mój Boże, nie zdołam tego uczynić, jeśli mnie nie uzdolnisz do tego"; i natychmiast doznawał przypływu potrzebnych sił.
Kiedy upadł, nie czynił niczego innego, jak tylko przyznawał się do swego błędu i mówił do Boga: "Nigdy nie uczynię niczego błędnego, jeżeli pozwolisz mi działać; do Ciebie należy to, by przeszkodzić mi w upadku i poprawić to, co jest złe". Później już wcale nie rozpaczał z powodu swego błędu.